Pierwszy etap swoich startów zakończyłem w 1997 roku.
Rok kolejny, 1998, był rokiem nieudanym. Zająłem dopiero 7.miejsce. Była to
oczywiście moja wina: zły tok przygotowań, złe postanowienia dietetyczne.
Miałem dużo wody pod skórą i czułem się tak, jakby z tą wodą przybyło mi
niechęci. Myślałem wtedy, że zrobiłem już dużo w kulturystyce i odpuściłem
starty.
Ale podejmowałem inne wyzwania. Lubiłem brać udział w
zawodach typu wyciskanie odważnika. Akurat w Piotrkowie Trybunalskim były
zawody, które wygrałem i sędzia tych
zawodów
zachęcił mnie do solidnych przygotowań do trójboju siłowego. Zacząłem poważnie
myśleć o startach w trójboju, w wyciskaniu na ławce. Przeanalizowałem wyniki
swoje i innych i doszedłem do wniosku, że warto spróbować.
W międzyczasie były zawody siłaczy Lata z Radiem,
podczas których zakwalifikowałem się do dalszych startów. W kolejnych zawodach
nie wyszła mi tylko konkurencja raczej z kategorii wytrzymałościowych niż
siłowych, bo było to nakręcanie ciężarka na drążek i tym przegrałem półfinał.
Ale była to fajna przygoda.
Nadal
realizowałem swój program przygotowań do trójboju siłowego. Na początku 1999
roju ważyłem 112-114 kg, a optymalnie doszedłem do 123 kg. Na jednych zawodach
walczyłem z Mariuszem Pudzianowskim, który jedną z konkurencji – trzymanie
samochodów na czas wygrał ze mną 0,01 s. Czas był mierzony stoperem ręcznym :).
Podczas jednego z treningów w ramach przygotowań do
trójboju odezwały się dolegliwości w kolanie po wcześniejszym wypadku samochodowym.
Do przysiadów wróciłem po miesiącu przerwy po niezbędnym zabiegu chirurgicznym,
który akurat przeprowadził ten sam lekarz, który składał mi kolano kilka lat
wcześniej.
W wyciskaniu na ławce zdobyłem wtedy srebrny medal w
mistrzostwach Polski seniorów i ustanowiłem rekord Polski w wyciskaniu na ławce
w trójboju siłowym. Zdobyłem też brązowy medal w całym trójboju siłowym. A w 2000
roku w „ławce” zająłem 4. miejsce, ale w trójboju siłowym zdobyłem srebrny
medal.
Moje rekordy życiowe ustanowione na różnego typu
zawodach w latach 1999-2001 to: 240 kg – wyciskanie na ławce, 272,5 kg –
przysiad ze sztangą, 270 kg – „martwy ciąg”.
Startowałem wtedy bez specjalnych koszulek, które
innym zawodnikom pozwalały osiągać od 20 nawet do 40 kg więcej. Tak samo było ze
ściągaczami na kolana. Ówczesny trener kadry, Znojek, chciał mi pomóc i zawinął
mi kolana twierdząc jednocześnie, że nie ściąga do końca możliwości. Po jakichś
30 sekundach przestałem czuć nogi od kolan w dół. Zdjąłem to szybko, zaliczyłem
272 czy 275 kg, wycisnąłem natomiast 227 kg i … zdobyłem srebrny medal.
Potem przestałem startować. Stałem dużo na bramkach,
dużo pracowałem i nie miałem czasu trenować.
Natomiast w 2004 roku przeczytałem, że organizowane są
nieoficjalne mistrzostwa Polski w pompkach na czas, czyli w ciągu 1 godziny.
Pamiętałem, że gdy byłem młodszy potrafiłem robić 200 pompek jednorazowo, ale
przy wadze 75 kg. Rekord Polski w 2004 wynosił 937 pompek, ale były one robione
trochę innym chwytem: łokcie przy tułowiu i dłonie wzdłuż tułowia dość wąsko.
Postanowiłem spróbować w domu, ile zrobię. I okazało
się, ze bez żadnego przygotowania zrobiłem 1070 pompek i w tym momencie, a był
to początek 2005 roku, przeczytałem, że w kwietniu będą eliminacje do
mistrzostw Polski w pompkach organizowanych przez Piotrka Gruszczyńskiego.
Przygotowywałem się swoim schematem: w poniedziałek – 5 minut pompek na czas,
wtorek – 10, środa – 15, czwartek – 20, a w piątek – 25, sobota – przerwa,
niedziela – pół godziny. Raz na miesiąc robiłem sprawdzian godzinny. Podczas
pierwszego zrobiłem 1350 pompek, podczas drugiego – 1700, a na dwa tygodnie
przed zawodami – już około 2000. Pojechałem na eliminacje i je wygrałem.
Ważyłem wtedy 110 kg i w ciągu 15 minut zrobiłem 730
pompek przy systemie 10 sekund przerwy, 10-15 pompek, 10 sekund przerwy, 10-15
pompek. Odpoczywałem w siadzie skulnym. Jeśli ktoś chce sprawdzić, jak
zachowują się mięśnie, to niech zrobi w ciągu 5 minut jak najszybciej pompki i
wtedy poczuje, jak mięśnie bardzo puchną.
Same mistrzostwa były już z podziałem na kategorie wagowe: 70 kg, 80 kg, 90 i powyżej.
Wystartowało 65 zawodników. Wygrałem swoją kategorię, tj. powyżej 90 kg.
Zaliczono mi 1450 pompek. Ze mną pojechało z Radomska dwóch zawodników, których
też przygotowywałem. Obaj wygrali swoje kategorie.
Wiele osób dziwiło się, że przy takiej wadze jestem w
stanie zrobić tyle pompek. W 2005 roku postanowiłem też sprawdzić na siłowni,
ile razy w ciągu godziny jestem w stanie leżąc wycisnąć 60-kilogramową sztangę.
Wyszło 1440 powtórzeń. Na drugi czy nawet trzeci dzień odczucie bólu mięśni
było nie do opisania. Do dziś pamiętam, że nie mogłem się nawet dotknąć do
klatki piersiowej. Prawie tydzień nie mogłem spać, nie mogłem nawet ręki
podnieść, a na drugi dzień sam gryf sztangi podniosłem zaledwie na jakieś 10
cm.
Od maja 2003 roku podjąłem pracę jako instruktor na
siłowni w radomszczańskim MOSiR. Zaproponował mi to ówczesny dyrektor Andrzej
Pawlak, który zorganizował miejską siłownię. Pracuję tu do dziś. Tutaj też
ćwiczę i współpracuję z innymi, którzy chcą ćwiczyć rekreacyjnie czy wyczynowo.
W tym miejscu chciałbym więcej uwagi poświęcić
Andrzejowi Kołodziejczykowi, który, jak to określam, ćwiczył ze mną od zawsze.
Gdy zaczynał w wieku 17 czy 18 lat ważył 85 kg, a w ciągu dwóch lat doszedł do
wagi 117 kg. Widać było, że gdy zaczynał trenować kulturystykę, musiał już cos
wcześniej trenować, bo miał wyrobione mięśnie rąk i nóg. Trenujemy razem już od
kilkunastu lat. Andrzej Kołodziejczyk staruje zawodowo w Federacji IFBB i stale
zajmuje czołowe miejsca na zawodach o światowej randze.
To on od 2007 roku zaczął mnie namawiać do powrotu do
uprawiania kulturystyki. Każda taka rozmowa kończyła się spojrzeniem w lustro i
uświadamianiem sobie, ile czeka mnie pracy. Gdy startowałem w trójboju
specjalnie podniosłem wagę do 125 kg, potem zrzuciłem do 110-112 kg. Chociaż
posiadałem siłę i masę mięśniową, chociaż nie byłem już „tłuściutkim
mopsikiem”, to jednak szybko namowom Andrzeja nie uległem.
Po mistrzostwach Polski w 2010 roku Andrzej ponowił
namowy. Przekonywał mnie brakiem obsady zawodników w kategorii najcięższej, w
której mógłbym startować.
Miałem pojęcie o diecie, ale na temat samych
przygotowań moja wiedza była mizerna. Najprościej mówiąc – byłem ciemnawy.
Chciałem przygotować się na sezon 2011. Pojechałem do Grzesia Ozgi, który
bardzo mi pomógł. To bardzo utytułowany zawodnik. Dość sceptycznie odniósł się
do mojego pomysłu powrotu. Uświadomił mi, że sporo muszę zrzucić z wagi i
inaczej niż dotychczas trenować.
Moją zmorą stały się aeroby, które intensywnie włączyłem
do planu treningowego. Okazało się, że decyzja o powrocie była bardzo dobra, bo
przede mną były moje największe sukcesy i osiągnięcia.